„Powiem brutalnie – ja się dużo bardziej przejmuję losem turystów niż biur turystycznych” – premier Donald Tusk, 27 lipca 2012 r.
Podczas ostatnich wakacji poszkodowanych zostało kilkadziesiąt tysięcy turystów. Bezpośrednim sprawcą szkody byli organizatorzy turystyki. To oni, popełniając błędne decyzje biznesowe, nie radząc sobie na coraz bardziej konkurencyjnym rynku, doprowadzali do niewypłacalności ich firm. Czasem – jak coraz częściej się podnosi – były to prawdopodobnie celowe działania mające na celu oszukanie klientów.
Takie sytuacje, abstrahując od skali, nie należą do rzadkości. Niektórzy uznają je wręcz za „normalne” w przyjętym modelu gospodarki. O normalności nie można jednak powiedzieć odnośnie do tego, jak nasze państwo w całej tej sytuacji się zachowuje.
Przypomnieć należy, że w tym zakresie mamy szczególną ochronę klientów biur podróży wynikającą z dyrektywy 90/314. Mówiąc w pewnym skrócie – jeżeli klient wpłaca do biura podróży pieniądze za wycieczkę, to gdy biuro podróży staje się niewypłacalne, powinien otrzymać jej pełny zwrot. Jeżeli już wyjechał, to powinien mieć zapewniony transport powrotny. Tylko tyle i aż tyle.
Od kilku dobrych lat wiemy, że nasz ustawodawca ma ogromny problem z wprowadzeniem tych zasad w życie. W 2010 r. podjęto próbę reformy, która – jak obecnie obserwujemy – skończyła się fiaskiem. Można oczywiście podnosić, że stworzenie takiego systemu to nie jest prosta rzecz. Nie kwestionuję tego. Niewątpliwie zabrakło jednak wyobraźni lub dobrej woli (a najpewniej jednego i drugiego) aby ten system rzeczywiście uzdrowić. Była to regulacja nieco na próbę. Nowelizacji od początku towarzyszyły głosy, że konsumenci w dalszym ciągu nie będą chronieni na poziomie wymaganych przez dyrektywę. Zrobiono coś, jak to się nierzadko u nas zdarza, co w pewien sposób uśpiło czujność Komisji Europejskiej, która zwracała uwagę na ten problem. Jakoś uwierzono wiceminister sportu i turystyki Katarzynie Sobierajskiej, która w dniu wejścia nowelizacji w życie deklarowała, że ustawa w pełni wdraża dyrektywę. Zapomina się jednak, że oceny zgodności naszego prawa z prawem unijnym dokonuje się nie w oparciu o formalne brzmienie ustawy, ale w oparciu o standard, który funkcjonuje w praktyce.
A jaki mamy standard? Klienci nie otrzymują pełnego zwrotu pieniędzy, a i na to muszą czekać ponad rok. Jak to pogodzić ze stanowiskiem Komisji Europejskiej, że zwrot przedpłaty w wyniku uruchomienia zabezpieczenia finansowego powinien nastąpić niezwłocznie i bez zbędnych formalności?
Sukcesy mają wielu ojców. Inaczej jest z błędami i porażkami. Do tych nikt się nie chce przyznać. Minister Katarzyna Sobierajska ogłasza – jak wspomniałem – że dyrektywa została w ustawie wdrożona w pełni. Minister finansów oświadcza, że w rozporządzeniu w sprawie wysokości gwarancji określił minimalne kwoty, które przedsiębiorcy mogli podnieść (to trochę tak, jak zgłoszenie się do ubezpieczyciela z chęcią podwyższenia sumy ubezpieczenia OC i płacenia związanej z tym wyższej składki). UOKiK nie czuje się w tej sprawie zbyt kompetentny i odsyła do Ministerstwa Sportu i Turystyki, mimo że jeszcze kilka lat temu na pytanie w ankiecie unijnej, czy są u nas jakieś problemy z funkcjonowaniem zabezpieczenia finansowego, odpowiadał cytując treść przepisów ustawy o usługach turystycznych.
Teraz słyszymy, że jeden z marszałków województw stara się odzyskać środki wydane z budżetu samorządu na zapewnienie powrotu turystów do kraju w sytuacji, gdy gwarancja nie była wystarczająca. Występuje do ministra finansów, a ten odsyła go do kolejnych organów – ministra sportu i turystyki oraz „Polskiej Organizacji Turystyki” (zapewne chodziło mu o „Polską Organizację Turystyczną”) (czytaj: „Niech za sprowadzanie turystów płaci POT”, „Minister Finansów: nie zapłacimy za powroty turystów”). Minister zapomina chyba jednak, że to jego rozporządzenie określa kwoty wysokości gwarancji. Sytuacja staje się coraz mniej poważna.
Jak wspomniałem, zabrakło wyobraźni i dobrej woli. Wyobraźni – bo państwo nie było przygotowane na taki rozwój wydarzeń. Dobrej woli – bo było w zasadzie oczywiste, że ochrona nie jest wystarczająca. Był to więc klasyczny przykład bomby z opóźnionym zapłonem. Odkładanie tego problemu przy takiej skali zjawiska nie służy niczemu i nikomu. Abstrahując od trafności odpowiedzi ministra finansów w sprawie wniosku marszałka województwa o zwrot środków – jeżeli marszałek województwa spotyka się z takim podejściem, to co mają powiedzieć tysiące poszkodowanych klientów biur podróży? Dlaczego państwo nie potrafi zapewnić im ochrony, tak jak inne państwa Unii Europejskiej zapewniają swoim obywatelom? Dlaczego konsumenci nie mogą liczyć na instytucje publiczne, które powinny troszczyć się o ochronę ich interesów?
W związku z tym problemem należałoby wyraźnie wskazać na konieczność działań w dwóch kierunkach. Po pierwsze, należy poprawić obowiązujące przepisy, które nie zapewniają klientom ochrony na poziomie wynikającym z dyrektywy 90/314. Po drugie – o czym nie można zapominać – państwo przez swoje organy powinno wyraźnie wskazać poszkodowanym klientom ścieżkę dochodzenia od Skarbu Państwa odszkodowania w związku z nieprawidłowo wdrożonym w prawie polskim art. 7 dyrektywy 90/314. Biorąc pod uwagę orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, odszkodowania i tak trzeba będzie zapłacić, a tylko kolejny raz zaufanie obywateli do państwa zostanie wystawione na próbę. Czy warto marnotrawić ten kapitał?
Dr Piotr Cybula, radca prawny, Kancelaria Bielański i Wspólnicy
Tekst ukazał się w serwisie branżowym „Rzeczpospolitej” – „Turystyka„
Przy istniejącym problemie ochrony klientów w przypadku upadłości biur podróży wskazuje Pan na dwutorową konieczność działania, wymieniając konieczność poprawy obowiązującego przepisów. To znaczy jak?
To wszystko przez tych chciwych prawników! Najpierw robią pokręcone dyrektywy, potem narzucają je krajom, a potem się dziwią, że jest zamieszanie. Po co w ogóle takie kosmiczne zabezpieczenia… najlepiej by było żeby turyści sami odpowiadali za to co kupują. Kupują byle co, bo są zabezpieczeni, a potem płaczą! Jak by każdy kupował i musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy dana firma jest wiarygodna, to rynek byłby normalny! Regulacje i ochrony WON!!!
Panie Adamie. Abstrahując od innych kwestii Pana wypowiedzi – myślę, że myli Pan prawników z politykami. Generalnie rzecz biorąc decyzja aby w ten sposób chronić klientów biur podróży do decyzja polityczna.
Ma Pan rację. Może to mój osobisty żal, że prawnicy mimo iż są ludźmi, zachowują się jak noże – tworzą rozwiązania godzące w innych, rozwiązania bez rozsądku i często bezduszne. Z drugiej strony mają w tym interes – w końcu, gdyby wszystko było proste i jasne, to kto by korzystał z pomocy prawników? Ale przepraszam – może moje osobiste żale przysłoniły sens merytoryczny. Tutaj chodziło mi o to, że gdyby był ów wolny rynek i dobrowolne ubezpieczenia, to na prawdę nie było by takich problemów (tylko inne…).
Panie Adamie – problemy biorą się stąd, że nasze państwo wdrożyło w nieodpowiedni sposób art. 7 dyrektywy 90/314. Gdyby zrobiono to prawidłowo, problemy by nie powstawał. Uchwalając dyrektywę uznano, ze takie zabezpieczenie jest lepszym rozwiązaniem niż „wolny rynek” w tym zakresie.
Panie Piotrze. Cały czas słyszę, w tym także od Pana, że państwo nie wdrożyło w nieodpowiedni sposób art. 7 dyrektywy 90/314. gdyby dokonano to w sposób prawidłowy, problem by nie powstał. Prawidłowy- to znaczy jaki? Nie dziwię się spontanicznej wypowiedzi p. Adama, gdyż rzeczywiście nowelizacja ustawy – jej sposób był sprawdzany przez sztab prawników oraz biuro legislacyjne rządu, gdzie również pracują prawnicy.. Teraz wszyscy krytykują, ale gdzie byli w momencie tworzenia pomysłów jak wdrożyć tę dyrektywę. Teraz też nie widzę, prawnych odniesień do projektu wstępnego powołania funduszu. Mam nieodparte wrażenie, że kiedy ustawa powołująca fundusz się ukaże, pojawi się znów wiele słów krytyki. To może zamiast krytykować, wspierać powstanie takich aktów prawnych, które nie będziemy musieli nazywać „bublami prawnymi”!
Oczywiście, że jest to lepsze rozwiązanie. Problem jednak polega na tym, że z jednej strony w trakcie prac nie zawsze uwzględnia się te opinie. Poza tym w trakcie procesu legislacyjnego wiele organów może poprosić o opinie ekspertów, w tym przypadków przydałyby się opinie ekonomistów i prawników. Podobnie z opinii eksperckich mogą korzystać np. izby turystyczne. Czy eksperci popełniają błąd, że z własnej inicjatywy nie podejmują zbyt często oceny tych propozycji?
Co do tego kwestii „prawidłowości” wdrożenia dyrektywy – reguła jest prosta, zabezpieczenie powinno zapewniać powrót do miejsca rozpoczęcia podróży oraz zwrot przedpłaty. Doświadczenia innych państw wskazują, że jest to możliwe do zrobienia.
Jeżeli mi wiadomo, to doświadczenia różnych państw w tym zakresie są różne, choć wszystkie należą do unii jak np. Szwecja . W tym kraju zasady w przypadku upadłości biura podróży są podobne jak obecnie w Polsce.
Trudno w kraju o innym podłożu społecznym, gospodarczym itp. zastosować mechanizmy z krajów które są na zupełnie innym poziomie rozwoju. Wprowadziliśmy w oświacie reformę w stylu niemieckim i utworzyliśmy szkołę – gimnazjum tzw. puszkę pandory. Dlatego byłabym bardzo ostrożna w przejmowaniu wzorców zachodnich bez żadnych analiz ekonomicznych, a z tego co mi wiadomo, niestety do chwili obecnej nikt w Polsce ich nie wykonał, a wnioski wyciąga się z „rękawa”. Może należy w Polsce szukać innych rozwiązań problemu zabezpieczeń. I tu potrzeba głosów ekspertów. Czy zostaną one wysłuchane to już zupełnie inny problem